Za kierownicą: Dodge Challenger SRT8

Jest mocniejszy, szybszy i większy. Ale przede wszystkim jest nawet bardziej rasowy niż słynny biały Challenger ze ?Znikającego punktu?

Czy czuję wzruszenie? Chyba tak. W końcu wzdychałem do Challengera długie lata. I oto proszę!

 

- Jaka wersja, R/T czy SRT8?

W każdej innej sytuacji wybrałbym wersję najmocniejszą. Tym razem jednak...

- Oczywiście R/T. Z ręczną skrzynią - odpowiadam i w wyobraźni widzę dźwignię pistol-grip, w kształcie rękojeści rewolweru. Chcę jeszcze dorzucić, że z białym nadwoziem, ale Emily z Chryslera kręci głową.

- No, niestety. Mamy tylko automaty.

Świat zawirował. Jak automat biorę kubek, nalewam wody i wychylam duszkiem. Muszę przełknąć tę gorzką pigułkę.

- W takim razie - słyszę, jak głos mi się łamie - poproszę SRT8.

Żegnaj pistol-gripie, żegnaj biały lakierze, żegnaj dyferencjale z ograniczonym poślizgiem. Na otarcie łez mam 425 koni zamiast 375. Spece od marketingu są w Dodge'u wyjątkowo perfidni.

Biorę kluczyk i idę na parking. W myślach nieraz już gnałem białym Challengerem przez Colorado, Utah i Nevadę, wzbijając tumany kurzu i wzbudzając wściekłość rednecków.

Niczym Kowalski* - ostatni amerykański bohater. A kiedy przychodzi co do czego, mam 1,5 godziny, zamiast 15 oraz śnieg i mróz zamiast piasku i słońca.

Detroit w styczniu to kiepskie miejsce na film drogi. Na szczęście to, co widzę na parkingu, przypomina to, o czym marzyłem w liceum. Dodge Challenger III generacji (drugą - kompletnie nieudaną -taktownie pomińmy milczeniem) prezentuje się...nawet lepiej niż ten sprzed 40 lat!

Ma najlepsze cechy pierwowzoru: niskie i szerokie nadwozie, wyoblone tylne błotniki i przymrużone reflektory, które łypią spod długiej maski. Ale ma też coś ekstra - czarne pasy, czerwone zaciski hamulców Brembo, no i przede wszystkim dużo większe i szersze koła. Cool! No właśnie. By czym prędzej się ogrzać, wciskam czerwony guzik na pilocie. Wóz mruga światłami i sam uruchamia silnik. Ze skrzynią manualną taki numer nie przejdzie. Gdy pociągam za klamkę, w środku już gra muzyka i szumią nawiewy. Siadam za kółkiem.

W miarę jak temperatura rośnie, mój entuzjazm słabnie. To, co widzę, to krajobraz po bitwie stylistów z księgowymi. Niestety wygrali ci drudzy - wnętrze auta jest wtórne i banalne.

Niemal wszystkie drobiazgi gdzieś już widziałem. Lista dawców jest długa. Kierownica? Chrysler 300C. Wskaźniki za nią? Dodge Charger. Włącznik świateł? Mercedes. Pokrętła klimatyzacji? Avenger, Nitro, nowy Ram, Chrysler Sebring. Nawigacja? Jak w innych Dodge'ach i połowie Chryslerów. Fotele? 300C i Charger w wersji SRT8. Nie mam nic przeciwko zapożyczeniom, o ile są umiejętnie użyte. Ale kierownica, która dobrze komponowała się z przestronnym wnętrzem dawcy, tu nie pasuje. Jest za duża. To tak, jakby Céline Dion przeszczepić dłonie drwala. Fotele, choć wygodne, też są pomyłką. Ponieważ pochodzą z auta czterodrzwiowego, nie mają mechanizmu szybkiego pochylania oparcia.

Może zanadto zmarzły nam mózgi, ale wraz z Przemkiem, który filmuje moje wyczyny, nijak nie możemy go znaleźć. Po krótkiej szamotaninie stwierdzamy, że dostać się na tylną kanapę przez drzwi jest tylko trochę łatwiej niż przez szyberdach.

Wracam za kierownicę i robię najbardziej sensowną w tym aucie rzecz: wciskam guzik Start. Nadwozie auta przeszywa rozkoszny dreszcz 6.1-litrowego silnika. Czekając, aż się nagrzeje, bawię się radiem (Super Soul -where are you?), nawigacją (gdyby Kowalski ją miał, nie błądziłby po pustyni) i odkrywam liczne funkcje (w sumie 128) pokładowego komputera. Jest tu np. stoper mierzący czas sprintu do setki, pokonania jednej czwartej mili, wskaźnik długości drogi hamowania i przeciążenia bocznego. I dobrze, w końcu to muscle-car. Ruszam. Przy niewielkiej prędkości zawieszenie wydaje się za twarde, a układ kierowniczy niezbyt czuły. Wciskam gaz i te dwie uwagi przestają być aktualne. Wciskam mocniej i czuję, że auto chce ustawić się bokiem. Wyłączam więc ESP i korzystam z niezmierzonych połaci pustego parkingu.

Obejrzyj film z naszego testu:

Dodge Challenger - pierwsza jazda | wideo

Po raz wtóry przekonuję się, że nie ma lepszej kombinacji niż mocny silnik, długa maska, tylny napęd i... Niestety zeszperowany dyferencjał jest atutem wersji z manualną skrzynią biegów. Tu go nie ma, więc nadmiar gazu na zakręcie dewastuje oponę wewnętrznego tylnego koła. Nie ma też obowiązkowych w takim aucie i z taką przekładnią łopatek przy kierownicy, które znakomicie pomagają zarządzać mocą i dźwiękiem. No właśnie. Brzmienie wydechu to kolejny powód, dla którego nabywcy limitowanej serii SRT8 z 2008r. (6400 sztuk z czego 4300 zamówiono już pierwszego dnia) mogą mieć nietęgie miny. Owszem, jest donośny, gardłowy, a jednak mniej basowy niż debiutującej kilka miesięcy później wersji R/T z silnikiem 5.7 Hemi (nie mówiąc już o brzmiącym jak kuter rybacki Challengerze Kowalskiego). Wychodzi na to, że chcąc mieć to auto pod każdym względem "naj", trzeba je sobie złożyć z dwóch: SRT 8 i R/T. Świat na głowie staje. Podobnie jak marketingowcy.

Zawracam w stronę hotelu. Koła walczą ze śliską nawierzchnią (nikt tu nie zakłada zimówek), ja sam ze sobą. Kultowy Dodge w nowej odsłonie aż prosi się o autostradę i gaz w podłodze. Ma "amory" Bilsteina i wielowahaczowe zawieszenie z Mercedesa E klasy ale ponoć tak zmodyfikowane, by gnając z maksymalną prędkością (278 km/h), był stabilny jak pocisk balistyczny. Cóż, wierzę na słowo. Za dużo wokół radiowozów i pługów śnieżnych. Jeśli nie chcę skończyć wbity w lemiesz jednego z nich (jak Kowalski w Cisco), muszę się pilnować.

A to trudne w aucie, któremu sprint do setki zajmuje 5, a pokonanie 1/4 mili -13 sekund. Stary Challenger R/T 440 Magnum grzmiał groźniej, ale nie był aż tak ostry - miał co prawda o 155kg mniejszą masę, ale i 50 koni mniejszą moc. Choć wzbudza podziw za to, co wyczynia w filmie na diagonalnych oponkach Goodyear Polyglas, ani przez chwilę nie wątpię, że za kierownicą nowego Kowalski miałby znacznie łatwiej.

Nie licząc może zbyt małego baku (78 litrów) i zbyt dużej kierownicy, wóz, którym jadę, jest wręcz stworzony do scen pościgu. Ciekawe, czy zobaczymy go w filmie na miarę tego, który rozsławił pierwszego Challengera

Gaz

Rasowe nadwozie świetnie nawiązujące do tego sprzed lat, rewelacyjne osiągi i adekwatne do tego brzmienie silnika, przyzwoita jakość montażu, bogate wyposażenie, doskonałe audio, pojemny bagażnik, możliwość zdalnego uruchamiania silnika (w wersji z "automatem")

Hamulec

Nieciekawe wnętrze, za duża kierownica, utrudniony dostęp do tylnych siedzeń, zbyt mały zbiornik paliwa, brak łopatek przy kierownicy (wersja z "automatem"), wykluczające się wyposażenie wersji R/T i SRT8

Summa Summarum

Choć cały układ napędowy wzięto z Chryslera 300C, a wnętrze pełne jest odgrzewanych gołąbków, to bez dwóch zdań udany powrót do korzeni. I atrakcyjna oferta rynkowa. Nawet przy obecnym kursie dolara trudno w porównywalnej cenie - poniżej 200 tys. zł ze wszelkimi opłatami - znaleźć tak liczny tabun, tak rasowo opakowanych koni. Zwłaszcza wersja R/T wydaje się godna polecenia: ma wystarczającą moc i bogate wyposażenie, a kosztuje 30 545 dolarów, czyli o 12 tys. mniej od testowanego SRT8.

Dodge Challenger SRT8- kompendium

*"Znikający punkt" - Gdy w 1971 r. wszedł na ekrany, w wielu krajach wzrosła liczba wypadków. Główny bohater to obdarty ze złudzeń, zbuntowany i milczący mężczyzna o bogatej przeszłości (weteran z Wietnamu, były policjant i kierowca wyścigowy). Żyjący wspomnieniami, szybkością i efedryną Kowalski (w tej roli Barry Newman) zakłada się, że w 15 godzin przeprowadzi białego Dodge'a Challengera z Denver do San Francisco (2030 km). W efekcie staje się celem policyjnych obław i pościgów. Choć niemal przez całą drogę wspiera go Super Soul - niewidomy spiker radia KOW (wielki Cleavon Little) - Kowalski przegrywa z przeznaczeniem. W1997 r. film Richarda C. Sarafiana doczekał się (nieudanego) remake'u z Viggo Mortensenem w roli głównej.

Konkurencyjne retro-rakiety

Chevrolet Camaro - w finałowej scenie twórcy "Znikającego punktu" rozbili Camaro z '67 r., bo szkoda im było Challengera. Czasy się zmieniają i nowe Camaro (model 2010), choć mniejsze od Dodge'a, robi wcale nie mniejsze wrażenie. Sylwetką, osiągami oraz - uwaga - oryginalnym i wysmakowanym wnętrzem.

Ford Mustang - po latach prób i błędów udało się wreszcie Fordowi stworzyć auto godne swych protoplastów z lat 60. Ford Mustang Shelby Cobra GT500, którego kolejna, 540-konna wersja wiosną zawita do salonów, może być trudny do przebicia w kategorii mocy do ceny i ceny do stylu.

Copyright © Agora SA