Częściej pod nimi leżę, niż jeżdżę

- U mnie wszystko jest oryginalne. Części sprowadzam z całego świata. Tak długo czekam, aż je dostanę. Nie ma pośpiechu. Jeśli chodzi o kolekcję, to ja żyję przedwojennym tempem - mówi Witold Ciążkowski, założyciel Gdyńskiego Muzeum Motoryzacji, pasjonat starych aut i motocykli.

Katarzyna Fryc: Kiedy połknął pan bakcyla motoryzacji?

Witold Ciążkowski: Już w dzieciństwie. Cała moja rodzina interesowała się czymś innym, a ja uparłem się na samochody i motory. Mój dziadek i ojciec hodowali konie. A ja wolałem konie mechaniczne, one bardziej mnie słuchały. Jako mały chłopiec fascynowałem się motocyklami, autami, traktorami. Pewnego razu u znajomego zegarmistrza wypatrzyłem pod płotem stary motocykl. Oglądałem go chyba ze dwadzieścia razy, aż w końcu poszedłem do zegarmistrza z pytaniem, czy by mi go nie sprzedał. Miałem wtedy osiem lat. Usłyszałem, że owszem, mógłby mi go sprzedać, ale że ja pewnie nie mam pieniędzy. Więc zapytałem, czy sprzeda go na raty. Zgodził się. Wróciłem do domu i przeszukałem skarbonki, gdzie trzymałem zaskórniaki otrzymywane na urodziny, imieniny i drobne na bułki maślane, które miałem kupić do szkoły. Bułek nie kupowałem, a pieniądze odkładałem. Z uzbieranymi 60 złotymi poszedłem do zegarmistrza i kupiłem silnik do motoru. Pamiętam to jak dziś: był dwudziestostopniowy mróz, ja byłem raczej drobnym chłopcem i kiedy niesiony w torbie silnik zaczął mi ciążyć, ciągnąłem go po śniegu. Po tej przygodzie została mi na pamiątkę odmrożona ręka.

Co ośmiolatek robił z motocyklowym silnikiem?

Od najmłodszych lat psułem w domu wszystko, co się dało, czy to był zegar, czy radio. Moi rodzice mieli ze mną krzyż pański. Wystarczyła chwila nieuwagi, a rozbierałem sprzęt na części. To było silniejsze ode mnie. Początkowo poprzestawałem na rozbieraniu, z czasem nauczyłem się też składać. I o dziwo wszystko chodziło. Potem naprawiałem znajomym zepsute maszyny do szycia i inne sprzęty. Z czasem do mojego silnika dokupiłem kolejne części, aż wreszcie skompletowałem cały motocykl. Najgorzej było z kołami, bo zegarmistrz się uparł, żeby z nich zrobić wózek. Długo musiałem go przekonywać, w końcu uległ. Wszyscy sąsiedzi przyglądali się, jak składałem mój motor, jak nim jeździłem. Nieźle z nim cudowałem!

Co to za maszyna? Ma ją pan do dziś?

To było małe NSU z 1936 r., wciąż go trzymam. Jeszcze nie stoi w muzeum, ale będzie stał, bo na razie znalazła się tu tylko jedna trzecia moich zbiorów. Mam ich o wiele więcej, ale z powodu zbyt małej hali i braku pieniędzy na remont następnych maszyn, w muzeum znalazły się tylko najciekawsze eksponaty.

Jaki był drugi nabytek?

Po jakimś czasie zgłosił się do mnie sąsiad. Mówi, że też ma stary motor, czy ja bym go nie chciał? Oczywiście, że chciałem. Pomogli mi rodzice i go kupiłem. To był Zundapp 250, dziś już go nie mam - zamieniłem się z kolegą na motocykl, który bardziej mnie interesował.

Kiedy kupił pan pierwsze auto?

Jak miałem dwanaście lat. Jeździłem nim po polach i wertepach wokół rodzinnego Brdowa w Wielkopolsce, kryjąc się przed milicją. Trzeba przyznać, że więcej pod nim leżałem, niż jeździłem. Potem poszedłem do technikum samochodowego w Gdańsku, wtedy były tylko dwa: w Gdańsku i Poznaniu. A w Gdyni osiedliłem się, bo tu dostałem przydział na mieszkanie.

Jak rozrastała się pańska kolekcja?

Po prostu kupowałem je, o ile mnie było stać. Mój znajomy miał dekawkę z 1936 r. [DKW-F-5 typ Roodster - red.], która mi się szalenie podobała, ale nie chciał jej sprzedać. Na szczęście jego żona chciała kupić segment do mieszkania i przekonała go do sprzedaży. To auto kosztowało mnie trzy miesiące głodu - to co miałem na życie, wydałem na samochód. Piłem herbatę gruzińską, która była tak podła, że pamiętam ją do dziś. Ile by jej nie nasypać, zawsze miała kolor słomkowy. Mój dziadek mawiał, że najpierw ją wyparzają, a potem przysyłają do Polski. Jadłem chleb z margaryną, choć nie znoszę margaryny. Schudłem parę kilo, ale dziś auto stoi w moim muzeum.

Jak zdobywa pan okazy?

Dziś już nic nie kupuję, bo wszystkie pieniądze wpakowałem w muzeum i nie mam za co. Ale posiadam sporo jeszcze nie odrestaurowanych samochodów i motocykli, które czekają, żeby przywrócić im blask.

Co jest fascynującego w samej renowacji?

Kupując motocykl czuję się, jakbym żył w czasach, kiedy go wyprodukowano. Już go widzę, jak wyglądał przed laty. Najfajniejszy jest moment, kiedy uruchamiamy go po renowacji i wygląda tak, jak go sobie wyobraziłem.

Posiłkuje się pan fachową literaturą, starymi katalogami?

Żeby pojazd był wartościowy muzealnie, muszę go zrekonstruować zgodnie z pierwowzorem. Dlatego zbieram stare instrukcje, katalogi, encyklopedie techniczne i na tym się opieram. Część tych zbiorów pokazuję w muzealnej gablocie. U mnie wszystkie części motocykli są oryginalne. Sprowadzam je z całego świata - od kolekcjonerów albo przez Allegro. Tak długo czekam na jakiś element, aż go dostanę. Mnie się nie spieszy. Jeśli chodzi o kolekcję, to ja żyję przedwojennym tempem.

Kiedy zaświtała panu myśl o stworzeniu muzeum motoryzacji?

Od zawsze chciałem mieć muzeum, w którym w przyzwoitych warunkach pokażę moją kolekcję. Czułem, że nie robię tego tylko dla siebie, miałem wewnętrzną potrzebę pokazania tego innym. Niektóre z moich motocykli są tak rzadkie, że mało kto je widział. Przychodzą do muzeum osoby, które słyszały np. o Sokole 1000, ale nigdy go na oczy nie widziały. Ale muszę przyznać, że nie interesuje mnie dany model. Znacznie bardziej zależy mi, żeby nie został wywieziony za granicę, przerobiony albo sprzedany na złom. Wiele pojazdów w ostatniej chwili ocaliłem przed złomowcem. Pamiętam czasy, gdy one jeździły po ulicach, a potem znikły, kiedy zaczęła się masowa produkcja Fiata.

Od początku wiedział pan, jak będzie wyglądać to muzeum?

Sześć lat temu w tym miejscu było bagno i dzikie wysypisko śmieci. Ale ja wszystko dokładnie zaplanowałem i koledzy, którym o tym wcześniej opowiadałem, teraz są zaskoczeni, że wszystko udało mi się zrealizować. Pomógł mi w tym mój przyjaciel Krzysztof Rotta. Zaaranżowałem warsztat naprawy motocykli z przedwojennymi narzędziami, a nawet puszkami z autentycznym olejem z tamtych lat i pastą do polerowania lakieru. Jest tak doskonała, że jeśli dzisiejsze środki nie radzą sobie z plamą na lakierze, to ten środek zadziała.

Na motocyklach siedzą manekiny w stylowych ubiorach. To stroje z epoki?

To też część mojej kolekcji - zbieram stare kaski, pilotki, skórzane kombinezony i płaszcze z tamtego okresu. Manekiny są ubrane w autentyczne przedwojenne stroje.

Po wielu latach starań otworzył pan muzeum. Teraz czuje się pan spełniony?

Nie, bo człowiek chce coraz więcej...

Czego chciałby pan teraz?

Powiększyć muzeum, bo już widzę, że jest za ciasne. Myślę je rozbudować, żeby pokazać więcej eksponatów.

To prawda, że wszystkie pojazdy są na chodzie?

Prawda! I można się o tym przekonać 11 listopada podczas corocznej parady z okazji Święta Niepodległości, w której jadą moje samochody i motocykle. W tym roku też bierzemy udział.

Gdyńskie Muzeum Motoryzacji

Działa od 20 października przy ul. Żwirowej 2 w Chyloni. Kolekcja Witolda Ciążkowskiego liczy 120 starych pojazdów, w muzeum można zobaczyć 26 motocykli (najstarszy to Raleigh z 1917 r.) i 10 samochodów z lat 1925-1950. Wśród unikatowych eksponatów są Mercedesy (Stuttgart, 170V, 170DA, 170S), Ford V8 Super de Lux, Adler Favorit, Wanderer W24, DKW Super Roadster i Fiat 500 - z partii zmontowanej przed wojną w Polsce. Można obejrzeć motocykle angielskie, belgijskie i francuskie oraz polskie Sokoły (600 i 1000), amerykański policyjny Indian 341. Jest liczna kolekcja niemieckich jednośladów cywilnych z lat 30.

Wnętrze starej hali produkcyjnej, w której urządzono ekspozycję, przypomina stylową uliczkę z brukową nawierzchnią, starymi latarniami i elementami fasad przedwojennych gdyńskich budynków. Poza unikatowymi pojazdami można obejrzeć zaaranżowany warsztat naprawy motocykli i dokumenty dotyczące historii motoryzacji.

Muzeum jest czynne w piątki i soboty. W piątki są organizowane spotkania i lekcje dla uczniów. Natomiast w każdą sobotę w godz. 9-17 mogą je zwiedzać wszyscy chętni. Bilety w cenie: 7 zł i 3 zł (młodzież do lat 14). Grupy zorganizowane należy wcześniej zgłaszać pod numerem tel. (058) 663 87 40.

Gdyńskie Muzeum Motoryzacji prosi o kontakt wszystkich, którzy posiadają stare pamiątki motoryzacji (części, zdjęcia i inne przedmioty) i chcieliby pomóc w rozszerzeniu kolekcji.

Muzeum kwotą 120 tys. zł dofinansował gdyński magistrat i pomógł w organizacji przedsięwzięcia. - Dlatego chciałbym podziękować prezydentowi Wojciechowi Szczurkowi, dyrektorowi Jerzemu Zającowi, pracownikom magistratu Włodzimierzowi Grzechnikowi i Karin Moder a także restauracji Rodizio el Toro za oprawę uroczystości otwarcia - mówi Ciążkowski.

Copyright © Agora SA