Za kółkiem Dublin Bus

Większość z nas ma prawo jazdy, każdy myśli o sobie, że jest kierowcą na miarę Roberta Kubicy, ale tylko nieliczni postanowili zmierzyć się z dublińską ulicą. Odpowiedzialność za siebie to pół biedy; są Polacy, którzy codziennie biorą odpowiedzialność za tysiące osób! Jak zostać dublińskim autobusiarzem i zarabiać po 1000 euro tygodniowo? O tym i o siedmiu krokach na tej ścieżce z Sylwestrem Wiśniewskim rozmawia Jacek Rujna.

Siedzisz sobie w Polsce i pewnego dnia nachodzi myśl: - Aaa , pojadę do Irlandii i będę tam kierowcą autobusów miejskich tym bardziej, że prawo jazdy przecież mam! Czy takie myślenie to grzech?

-Ale w życiu! Moja firma czyli Dublin Bus wciąż czeka na kierowców i nie ma znaczenia czy są z Polski czy z Portugalii. Trzeba zrobić siedem kroków i już się paraduje w uniformie kierowcy Dublin Bus i codziennie wyprowadza Volvo z zajezdni

Pięknie brzmi, ale po kolei. Krok po kroku. Muszę mieć polskie prawo jazdy "na autobusy"?

Nic podobnego. Musisz mieć kategorię "B" i na razie to wszystko. To twój pierwszy krok i już jesteś o etap do przodu! Mam takie "prawko" i co z tego? Siadam za kierownicą i pokazuję, że umiem jeździć? Spokojnie. Bez irlandzkiego - zdanego we własnym zakresie egzaminu prawa jazdy na odpowiednik polskiej kategorii "D" - nie ruszysz z miejsca. To twoja inwestycja. Idziesz tu zdawać jeszcze raz niezależnie od tego, co tam masz wbite w polskim "prawku". Mało tego: sam płacisz za to 39 euro, masz 40 pytań i możesz popełnić trzy błędy. Na tym etapie możesz jeszcze poprosić o pomoc polskiego tłumacza, za którego musisz oczywiście sam zapłacić, ale odradzam taką decyzję, bo nieznajomość języka zdyskwalifikuje na kolejnych krokach. Idziesz w Dublinie na O'Connell Street do głównej siedziby Dublin Bus. Tam prosisz o aplikację na kierowcę i po chwili dostajesz stosowne formularze. Wypełniasz je i zostawiasz. Po jakimś czasie Firma prosi cię o stawienie się na rozmowę ze znajomości zasad prowadzenia samochodu na drogach publicznych w Irlandii. Dobra. Z tłumaczem czy bez niego - zdałem test. Gram dalej Teraz masz 15 minut prawdy. Wzywają cię przed komisję i - nie ma, że boli - rozmawiasz z nimi w języku angielskim o tym jak się czujesz, jak ci się Dublin podoba, czy jeśli ktoś wrzuci ci do kasy siedem monet po dwa euro i poprosi o 8 biletów po 1.40 to ile mu wydasz reszty, a może nie wydasz żadnej reszty i jak wtedy poprosisz o dopłatę - takie "rozpoznanie bojem". To jeden z najtrudniejszych etapów, ale od razu poradzę, że trzeba się uśmiechać, być na luzie, poprosić nawet o powtórzenie pytania, bo komisja też patrzy na to, czy umiesz sobie radzić ze stresem. Może zresztą głównie na to patrzą, w końcu tam są psychologowie transportu.

Zdałem. Ciężko było, ale zdałem. Osiem razy 1.40 to 11.20, muszę im z 14 euro oddać 3.80. Jedziemy do kroku następnego

Stop, stop! Już poległeś, bo to jest akurat 2.80. Panu już dziękujemy

Dobra, dobra, podpuściłem Cię. Krok piąty?

Cierpliwość. Czekasz na wyniki od dwóch tygodni do - jak w moim przypadku - sześciu miesięcy. To Irlandia! I nie możesz się łudzić, że się czegoś dowiesz przez telefon. Jest jak w Hollywood: "pan poczeka, zadzwonimy!". Czujesz się jak Izabella Scorupco!

No, ale wreszcie zadzwonili i mówią: "nasze euro i autobusy czekają na pana" i niech pan się zgłosi jak najszybciej

No właśnie. Idziesz i zdajesz kolejny test, a właściwie, to dopiero uczysz się jeździć po mieście. Oczywiście "z instruktorem na plecach". Wtedy masz chłopie pole do popisu jadąc "Alexandrem" po O'Connellu i żałując, że nie jesteś kameleonem z asynchronizacją gałek ocznych. Oczywiście wszyscy włażą ci pod koła i przez okno nawet nie można wrzasnąć, co myślisz o przechodzącym na czerwonym świetle, bo często zdarza się, że jest to umundurowany facet z Gardy. Nie wspominam o babkach z Penney's-a i o pijakach w weekend.

Było już siedem kroków. To koniec?

Zapomniałem o ósmym, przepraszam. Jak już masz to wszystko za sobą to dają ci 14 dni na nauczenie się rozkładu tras, po których będziesz jeździł. Czasy, przystanki, wszystko na pamięć, bo przecież nie będziesz za każdym razem patrzył w kartkę! Zresztą na początku pracy nie wiesz jak pot z czoła wytrzeć, a co dopiero w ściągę patrzyć! Warto się tego nauczyć przed wyjazdem z zajezdni, bo choć później jeździsz już "na czuja", to ta wiedza zawsze się przyda! Ja na przykład znam na pamięć 18 tras, bo przecież nie wiem, czy "rzucą mnie" jutro na siedemnastkę czy na trzynastkę. Albo jeszcze na coś innego. Firma nie chce, żebyś się przyzwyczajał, bo rutyna prowadzi do błędów. Jak w samolocie

No. Teraz już naprawdę koniec? Ze spokojem więc porozmawiajmy o kasie

Nie tak szybko. Przez pierwszy rok masz coś w rodzaju kontraktu czasowego, choć nie jest to klasyczny "permanent". W tym czasie ja miałem dwie oficjalne, umundurowane kontrole i jedną "cichociemną". Może zresztą więcej, bo nie wiadomo przecież. Ale jak już przebrniesz przez to, to masz spokój. Z nadgodzinami wychodzić może spokojnie ponad 1000 euro, ale Firma też patrzy na to, czy "się nie zrywasz". Nie wspomniałem wcześniej o badaniach lekarskich, przez które przechodzisz, ale tam też zwracają uwagę na zachowanie, na reakcje, na odporność na stres. Po roku jednak masz już pełną umowę, darmową opiekę medyczną, poczucie tego, że jesteś potrzebny i szacunek szefów.

Copyright © Agora SA