Znad Wisły na Formułę

Samolotem, samochodem, a nawet pociągiem. Polacy masowo ruszyli do Niemiec, żeby obejrzeć start Roberta Kubicy w Grand Prix Europy. Jeśli wyruszysz już dziś, zdążysz na sobotnią sesję kwalifikacyjną

Tor Nürburgring jest drugim obok budapeszteńskiego Hungaroringu obiektem, który leży tak blisko polskiej granicy. Ponieważ w najbliższych dziesięcioleciach nie zanosi się, żeby Formuła zawitała do Polski, to Polska zawita na Formułę. - Ostatnie wycieczki do Niemiec sprzedaliśmy w środę, a ludzie już kupują bilety na GP Węgier - usłyszeliśmy w biurze Traper, które od kilku lat specjalizuje się w wyjazdach na F1. - Telefony się urywają, a ofert wyjazdowych już nie ma - mówi Ewa Zakrzewska z biura podróży Polskiego Związku Motorowego. - Nie ma co liczyć, że w kraju dostaniemy bilet. Mogły zostać jakieś pojedyncze sztuki, ale to będzie jakiś cud - dodaje.

Jeśli nie możemy liczyć na pomoc biura podróży, pozostaje nam wziąć sprawy w swoje ręce i pojechać własnym środkiem transportu. Tym bardziej że tor Nürburgring leży niewiele ponad 600 km od granicy. Nie powinniśmy się spodziewać niespodzianek na granicy. - Jesteśmy w pełnym pogotowiu. W razie natłoku kibiców uruchomimy dodatkowe pasy odpraw - zapewnia Joanna Woźniak, rzeczniczka Łużyckiego Oddziału Straży Granicznej. Przekraczając granicę właśnie w tym regionie, najłatwiej dostaniemy się na autostradę A4 prowadzącą w stronę Koblencji. - W dramatycznych sytuacjach zamiast autostradowego przejścia w Jędrzychowicach radzimy kierować się do Radomierzyc - dodaje Woźniak. Przed wjazdem do Niemiec lepiej zatankować bak do pełna, bo ceny benzyny na tamtejszych stacjach zaczynają się od 1,39 euro za litr.

Może więc warto wybrać się pociągiem? Tym bardziej że do Koblencji, miasta w pobliżu którego znajduje się tor wyścigowy, kursuje codziennie pociąg "Jan Kiepura". Ceny biletów zaczynają się od 445 zł. Wyjazd dziś o 18.35 - czas jazdy ok. 13 godzin. Zdążymy wtedy na pierwszy trening o 10. Jeśli dysponujemy większym budżetem, zawsze pozostaje nam samolot. Tysiąc złotych i w niecałe dwie godziny jesteśmy we Frankfurcie. Potem można wynająć samochód i liczyć, że dostaniemy bilety. - Oficjalne serwisy wyprzedają ostatnie sztuki, możliwe, że ostało się coś bezpośrednio na torze - twierdzi przedstawicielka firmy Active Traveller z Poznania. Jeśli nie, zawsze pozostaje nam telebim, zapach spalonej gumy i ryk kilkusetkonnych silników.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.