24 LE MANS - i znowu wygrali Niemcy

W wyścigu w Le Mans wszyscy są zwycięzcami. To mordercza próba dla sprzętu i ludzi.

Gdy naczelny - tonem nieznoszącym sprzeciwu - poinformował mnie, że jadę na wyścig w Le Mans, wcale nie byłem zachwycony. Obserwowanie oblepionych naklejkami, jeżdżących w kółko samochodów nigdy nie wydawało mi się specjalnie fascynujące. Tym bardziej że w 24 Le Mans startują mało znane teamy (słyszał ktoś o Creation CA07, Lola-Aer B06/10 lub Dome-Mader S101.5?) oraz kierowcy, którzy nie pojawiają się na okładkach kolorowych gazet. Nic nie wiadomo o ich romansach, skandalach, nieślubnych dzieciach. W dodatku najważniejszym elementem całego wyścigu jest przetrwanie. Firmy ścigają się w Le Mans po to, aby sprawdzić wytrzymałość silników, skrzyń biegów i innych mechanizmów. Nuda przez duże N? Ale trudno, jadę.

Le Mans to gigantyczna impreza. Do francuskiego miasteczka przyjeżdżają ludzie i samochody z każdego zakątka globu. Wszystkie hotele w promieniu stu kilometrów są od dawna zarezerwowane, dlatego wokół toru wyznaczono wielkie pola namiotowe i ogromny parking dla kamperów. Panuje wszechobecny luz i dobry humor, jakby wszyscy przyjechali tylko po to, żeby pogadać i dobrze się bawić. A wyścig? Owszem, też się odbędzie.

Atrakcji towarzyszących nie brakuje. W centrum uroczego Le Mans dzień przed wyścigiem odbyła się parada motoryzacyjnych ciekawostek. To jedna z niewielu okazji, by zobaczyć w jednym miejscu i czasie tyle zabytkowych wyścigówek i rarytasów w rodzaju Bugatti Veyrona (a propos - motoryzacyjny król wygląda w rzeczywistości lepiej niż na zdjęciach). Prócz tego odbyło się kilka innych pokazów, parę koncertów (był nawet gospel!) oraz bardziej lub mniej formalnych zlotów automaniaków z całego świata. Kręcą się tu również celebrities - w końcu sporo znanych ludzi fascynuje się szybkimi samochodami; ja natknąłem się na Seala i Jaya Kaya. W tym czasie na torze 27 drużyn brało udział w sesjach kwalifikacyjnych, a mechanicy sprawdzali maszyny. Start tuż, tuż.

16 czerwca, sobota, godzina 15

Rozpoczęła się 75. edycja 24-godzinnego wyścigu. Od tej pory auta jeździły w kółko przez całą dobę, co jakiś czas wpadały do pit-stopów na szybciutką zmianę opon, ekspresowe tankowanie i zmianę kierowców - na każdy samochód przypada trzech szoferów. Pikanterii całej imprezie dodawała zmieniająca się w szalonym tempie pogoda, kilka wypadków, awarie i safety-car, który na torze pojawiał się tak często, że gdyby to ode mnie zależało, znalazłby się wczołówce ostatecznej klasyfikacji.

Warto powiedzieć kilka słów o samym torze biegnącym częściowo po drodze publicznej zamkniętej na czas wyścigu. W tym roku Circuit des 24 Heures mierzył 13,629 km długości. Jest to już 14. wersja toru, który w przeszłości był kilkanaście razy przebudowywany. Ktoś zbyt racjonalnie podchodzący do życia wpadł na pomysł, aby najdłuższą prostą o wdzięcznej nazwie Hunaudieres "okaleczyć" dwoma szykanami. Po co? Priorytetem było bezpieczeństwo. Niektóre samochody rozwijały tam prędkości przekraczające 400 km/h, co mogło się dla nich źle skończyć. Obecnie średnia prędkość podczas wyścigu to około 230 km/h, a kierowcy przez 75 proc. wyścigu jadą na pełnym gazie. I tak dzień i noc bez przerwy.

Spodziewałem się, że szybko znudzi mnie patrzenie na tę zabawę w ściganie. Ale było inaczej. Donośny dźwięk silników z piekła rodem wciąż wywołuje dreszcz podniecenia. Obserwowanie bolidów wchodzących w serię zakrętów z prędkością ponad 200 km/h zmusza do zastanowienia się, czy prawa fizyki uległy ostatnio jakiejś zmianie. Miałem okazję wejść do pit-stopu i przez chwilę poczuć się jak pełnoprawny członek zespołu. Jak to wygląda? Mechanicy pracują niczym roboty. Podjeżdżający bolid momentalnie podłączany jest do grubaśnej rury z paliwem - tankowanie trwa niewiele dłużej niż kichnięcie. Inni mechanicy sprawnie uwijają się ze zmianą opon. Jest nawet osoba odpowiedzialna tylko za czyszczenie przedniej szyby! Co kilka godzin zmieniają się kierowcy. Cała operacja jest idealnie zgrana, żadnych zbędnych ruchów, koordynacja jest bezbłędna.

Gdy trzeba wymienić uszkodzony kawałek nadwozia, zmienia się na przykład cały przód. Dwa zaczepy, jedna wielka śruba i po wszystkim. Miałem wrażenie, że oglądam dopracowany w najmniejszym szczególe show, zdecydowanie lepszy niż "Taniec z gwiazdami".

Kiedy bolid odjeżdża, mechanicy rozkładają się na fotelach, wyciągają gazety, pogryzają kanapki, gadają o głupotach albo przysypiają w kącie. Żadnego napięcia, stresu czy nerwowego pośpiechu. Zawsze myślałem, że w takich warunkach ludzie biegają chaotycznie wte i wewte, nie za bardzo wiedząc, co robić. A tu proszę - tylko hałas zakłóca wrażenie wielkiego spokoju.

17 czerwca, niedziela, godzina 15

W Europie już ponad połowa nowych aut wyposażona jest w diesle. Ta moda nie ominęła także Le Mans. W zeszłym roku Audi R10 TDI jako pierwsze auto z "klekotem" pod maską wygrało Le Mans. W tym roku wygrało po raz drugi, ale musiało już stawić czoła Peugeotowi 908 HDI FAP. Oba auta mają 12-cylindrowe, podwójnie doładowane silniki wysokoprężne o mocy około 700 KM i momencie obrotowym przekraczającym 1100 Nm! Czemu więc Peugeot przegrał? Wiem! Nie chodzi o awarię silnika, kt?a zatrzymała Lwa na jakiś czas, ale o niewłaściwe nadwozie. Statystyki są bezlitosne - od początku imprezy 49 razy wygrywały kabriolety, a tylko 26 razy coupe. Z którejkolwiek strony by patrzeć, Audi to cabrio, a Peugeot to coupe. Wystarczyło więc tylko zdjąć dach...

A poważnie: nie wiadomo, ile te diesle palą, raczej do oszczędnych nie należą. Są jednak zaskakująco ciche. Nie patrząc na tor, można było bez problemu stwierdzić, że oto właśnie przejechało R10 lub 908. O ile silniki benzynowe konkurencji wwiercają się w głowę przeszywającym hałasem, o tyle Peugeot i Audi są tak ciche, że nie wystraszyłyby nikogo, przejeżdżając przez wioskę w niedzielny poranek.

W tym roku niemiecka drużyna wygrała Le Mans po raz 25. Żadnemu innemu narodowi to się nie udało. Najwięcej zwycięstw ma na koncie Porsche (16). Włoski mistrz F1 -Ferrari - triumfował "tylko" 9 razy. Przez te 75 lat udało się także raz wygrać Maździe z bolidem napędzanym silnikiem Wankla, Mercedesowi, BMW i Renault.

Le Mans to rozrywka dla prawdziwych facetów. Owszem, startowało kilka kobiet, ale żadna nigdy nawet nie dojechała do mety. W tym roku Audi miało nad Peugeotem dziesięć okrążeń przewagi, ale zdarzały się mniejsze różnice (20 metrów w 1966 roku) i większe (prawie 350 km różnicy w 1927 roku).

Czerwcowe niedzielne popołudnie. Koniec wyścigu. Drużyna Audi szaleje ze szczęścia. U Peugeota trochę smutno, ale drugie miejsce dla debiutanta to naprawdę sukces. A co ze mną? Boli mnie głowa od ryku silników, padam z nóg ze zmęczenia. Mam ochotę na ciepłe kakao i wygodne łóżko. Myślę sobie - po co mi to było? Ale gdzieś tam głęboko cieszę się jak dziecko, że mogłem w tym uczestniczyć, że nawdychałem się tych wszystkich spalin, że wystawiłem uszy na taką próbę i że kilka razy zmokłem do suchej nitki. I to wszystko przez samochody jeżdżące w kółko...

24 LE MANS 2007 - klasyfikacja generalna

Copyright © Agora SA