Chrysler Voyager w trasie do Francji

Testowy Chrysler nie ma u nas lekko. W zaledwie dwa miesiące pokonał prawie 15 tysięcy kilometrów i ruszył w pierwsze wojaże. W trasie do Francji sprawdził się jako samochód do pokonywania długich dystansów, ale i odsłonił kilka irytujących mankamentów

Ameryka. Kraj wielkich przestrzeni. Zapytani o drogę tubylcy odległości między większymi miastami nie podają w milach tylko w godzinach, jakie trzeba spędzić za kółkiem, by dojechać z A do B. Właśnie w Ameryce wymyślono i wyprodukowano pierwszego minivana z prawdziwego zdarzenia - Chryslera Voyagera. Między innymi po to, by odległości między miastami czy stanami pokonywać wygodniej i zabierać w podróż całe rodziny wraz ze sporym bagażem. Od tamtej pory w ciągu 22 lat wyprodukowano grubo ponad dziesięć milionów bliźniaczych minivanów pod markami Chrysler, Dodge i Plymouth. Nie bez znaczenia dla historii Voyagera okazało się wprowadzenie tego modelu na europejskie rynki w 1987 roku. Był to debiut na tyle udany, że cztery lata później w Austrii ruszyła produkcja minivanów specjalnie na potrzeby Starego Kontynentu. I właśnie pół Europy pokonał nasz testowy Voyager podczas pierwszej dłuższej wyprawy. W ciągu dziesięciodniowej podróży koła "podróżnika" nawinęły kolejne cztery tysiące kilometrów, co zaowocowało ciekawymi spostrzeżeniami. Po pierwsze, ten samochód idealnie nadaje się na długie trasy. Fenomenalne fotele dają niesamowity komfort nawet po kilkunastu godzinach. Zarówno przednie, jak i środkowe można rozłożyć i przemienić w wygodne leżaki ułatwiające drzemkę na stacji benzynowej przy autostradzie między Metz a Paryżem. Przy częstych zmianach kierowcy w nocy irytuje nieco brak podświetlenia panelu z włącznikiem świateł, ich regulacją i elektrycznym ustawianiem lusterek. Równie skąpo oświetlone są przyciski elektrycznych szyb na drzwiach kierowcy. Plus należy się uchylanym elektrycznie szybom w ostatnim rzędzie. Dzięki temu rozwiązaniu przewiezienie do Polski kilku kilogramów aromatycznych serów na dystansie 1500 kilometrów ani na moment nie zepsuło atmosfery we wnętrzu. Przy czterech osobach na pokładzie warto przesunąć kanapę w trzecim rzędzie, by zyskać nieco cennej przestrzeni na bagaże. Właściwie można ją wyjąć przed podróżą, ale do tego potrzeba dwóch tęgich facetów (nie, żeby ich nie było pod ręką) i... zadaszonego suchego pomieszczenia, gdzie kanapa może przeczekać do powrotu samochodu z wyprawy (z tym właśnie był problem).

O ile w drodze do Paryża Voyager spisał się na medal, to już na miejscu było trochę gorzej. Spokojnie, nic nie nawaliło. Chodzi o jego gabaryty w tak zatłoczonej metropolii. Na trzypasmowej obwodnicy miasta Chrysler jeszcze jako tako mieścił się pomiędzy białymi liniami, ale już w ciasnych uliczkach Montmartre'u trzeba było dobrego wyczucia, by bez szkód lawirować między starymi murami i zaparkowanymi przy nich samochodami. Parkowanie niemal pięciometrowego lewiatana to zupełnie inna historia. Mimo dobrej widoczności przydałyby się czujniki w zderzakach, zwłaszcza z tyłu, by jak najdokładniej wpasować się między niewielkie Renówki. Na szczęście średnica zawracania w Voyagerze jest dość mała, przez co manewrowanie okazuje się stosunkowo łatwe. Niewątpliwym plusem okazują się także przyciemniane szyby w tylnej części nadwozia. Kryjąc zawartość samochodu przed wzrokiem ciekawskich, zwalniają z obowiązku chowania wszystkich cenniejszych drobiazgów do bagażnika lub zabierania ich ze sobą. Właśnie w ciasnych uliczkach można także docenić lekko otwierające się przesuwne drzwi. Ich zamykanie wymaga trochę większej siły, zwłaszcza jeśli siedzimy wewnątrz, ale duże klamki ułatwiają mocny i pewny chwyt całą dłonią. Niby mały detal a cieszy.

Po powrocie przyszedł czas na podsumowanie kosztów podróży. Właściwie poza paliwem, autostradami, parkingami i myjnią niepotrzebne były inne wydatki. Dorzućmy do tego jeszcze płyn do spryskiwaczy. Dużo płynu. Jesienna pogoda zmuszała do częstego użycia wycieraczek, a podczas jazdy na światłach za każdym uruchomieniem spryskiwaczy włącza się układ zmywania przednich reflektorów. Na szczęście, wśród kontrolek znajduje się lampka ostrzegająca o niskim stanie płynu i można go na czas uzupełnić. Mimo intensywnego docierania silnik nie zużył oleju. Zużycie paliwa z kolei wahało się dość istotnie w zależności od tempa i dynamiki jazdy. Przy spokojnej podróży z czterema pasażerami bez gwałtownych przyspieszeń na autostradzie można zejść do 8,4 litra na 100 km. Jazda w gęstym ruchu z częstą zmianą prędkości to już niemal 10 na setkę. Najwięcej Voyager wciąż pali w mieście, i nie zanosi się, by w tej kwestii coś się miało zmienić. Przygotowujemy się nawet na niewielki wzrost zużycia paliwa. Od połowy listopada jeździmy już na oponach zimowych, a na welurowe dywaniki założyliśmy trwalsze - gumowe. Właśnie w tym momencie Voyager obsługiwany jest przez mechaników w ramach pierwszego przeglądu gwarancyjnego. Zgłaszając samochód do serwisu, nie mieliśmy żadnych uwag, więc wizyta powinna być krótka i tania. W końcu to tylko wymiana oleju i filtrów. Na razie Voyager spisuje się zatem bez zarzutów, ale... nie mówmy hop, bo do końca kalendarzowej zimy planujemy pokonanie nim jeszcze 35 000 kilometrów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.