Mitsubishi Outlander 2.0 Turbo

Nareszcie jeździ! Czekałem na to od 2003 roku, czyli od pojawienia się Outlandera na rynku. 202-konny silnik od EVO VIII sprawił, że crossover Mitsubishi jest czymś więcej niż tylko czteronapędową ciężarówką. Może więc warto zrobić kolejny krok i wstawić pod jego maskę jakieś skromne... 3.5 V6?

Mitsubishi Outlander zawsze mi leżał. Jednak w sporze z kimś, kto kocha Subaru Forestera 2.0 Turbo, nie miałem wiele do powiedzenia. Wolnossąca dwulitrówka, podobnie jak nieco mocniejszy silnik o pojemności 2.4 litra, przegrywała w konfrontacji z turbodoładowanym potworkiem przeszczepionym z Imprezy. Przez niego do Mitsubishi trudno było kogoś przekonać. Bo przy Foresterze Outlander był świetnie prowadzącą się i elegancką, ale ciężarówką. Niestety. - To dziwne - myślałem. - Przecież Japończycy mają w swojej gamie duże "benzyny". Takie powyżej trzech litrów. Mają też wściekły silnik od EVO. Co za problem przeszczepić coś takiego do Outlandera? I stało się. Na polskim rynku możemy wreszcie kupić odmianę Turbo, pod maską której kryje się 202-konny, turbodoładowany silnik benzynowy o pojemności 2.0 litrów. To trochę zmodernizowana jednostka pracująca dotąd pod maską Lancera EVO VIII. Ponad 200 koni i 303 niutonometry momentu obrotowego mają rocznie skusić ponad sześć tysięcy europejskich klientów. Będę jednym z nich. Jak tylko strzelę szóstkę w totka lub zarobię na auto za 115 990 złotych.

Na razie mnie nie stać, ale i tak świetnie leżą mi duże i bardzo wygodne siedzenia. Kiedy łapię za wielką kierownicę, czuję się jak niepokonany dotąd bokser wagi ciężkiej. A patrząc na muskularną sylwetkę, mam ochotę go poklepać po wystającym z maski wlocie powietrza. Tak jak klepię po grzbiecie zaprzyjaźnionego bulteriera. Co do wlotu, to jest to tak naprawdę jedyny zewnętrzny symptom, że to turbo. Reszta wychodzi na jaw dopiero po przekręceniu kluczyka. Z początku trudno uwierzyć w pokrewieństwo z rajdowym Lancerem. Ten sam oporny układ kierowniczy. To samo kojące uczucie dosiadania potężnego kawałka stali. Pierwsza zmiana biegów i zamiast oczekiwanego, dostojnego nabierania prędkości niekontrolowany zryw i trzy tysiące obrotów. W końcu setka na liczniku powinna pojawić się już po 7,7 s. Zaczyna być dobrze. Ale czekamy na największą wadę tego typu silników - turbodziurę. Przekroczyliśmy cztery tysiące. I nic. Jak w dużej, przynajmniej 3.5-litrowej amerykańskiej "benzynie". Tylko wytłumiony, lecz nadal natarczywy brzęk silnika daje nam znać, że odpycha nas zupełnie co innego.Kolejne biegi. Mimo sporej wysokości Outlander Turbo nie buja i nie wozi po zakrętach. To zaleta świetnie zestrojonego zawieszenia. Tylko te hamulce. Nadal jak w ciężarówce. Niech nikogo nie zwiedzie przeciążenie i dobre trzymanie się w łukach. To nie EVO. Jak o tym zapomnimy, łatwo wjechać komuś w kufer.

Dobrze, że jest pusto. Możemy trochę poszaleć. Pod jednym warunkiem. Nie ufajmy firmowym danym zużycia 98-oktanowej benzyny. Chyba że... spadająca strzałka to po prostu defekt paliwomierza. Koniec. Nieubłagana żółta lampka położyła kres zabawie. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie i mrugnięcie. Do czasu wygranej w totka pozostanie tylko wspomnienie czarnego Outlandera.

Mitsubishi Outlander 2.0 Turbo - kompendium

Gaz

Duża moc, brak turbodziury. Dobre zachowanie się na zakrętach. Komfort i przestronność. Korzystny stosunek ceny do prestiżu

Hamulec

Dość natarczywy dźwięk czterocylindrowego silnika. Słabe hamulce

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.