Detroit 2005 - Wszystkie drogi prowadzą do USA

Szukasz terenowych krążowników i bajecznych prototypów? Jedź do Detroit i Los Angeles. Dziś to najlepsze miejsca pod tym względem. I najgorsze, dla tych, co wolą popularne marki Starego Kontynentu

Jeśli mieszkasz w Stanach i kochasz motoryzację na początku stycznia czeka cię dylemat wędrowca na rozstajach. Detroit czy Los Angeles? Obie metropolie dzielą tysiące kilometrów. W obu niemal w tym samym czasie odbywają się największe imprezy motoryzacyjne największego rynku samochodowego świata. Obie mają ogromne przełożenie, na to co będzie działo się w tamtejszych salonach sprzedaży. I niemal minimalny wpływ na rynek europejski.

Dlatego ani w Detroit, ani w LA nie spotkasz stoisk Fiata, Opla i innych popularnych marek Starego Kontynentu. Co nie oznacza, że powierzchni targowej nie wykupiły prestiżowe marki pokroju BMW, Astona Martina czy Volvo.

Cobo Centre - serce targów w Detroit - położone jest tuż pod granicą z Kanadą. W jednych z najbliżej stojących wieżowców mieści się siedziba General Motors. Choć USA są ogromnym krajem, targi nie mają rozmachu imprez w Paryżu czy we Frankfurcie. Trudno też zapomnieć lodowate wichry, które mogą wstrząsnąć nawet mieszkańcami Suwałk.

"Ludzie wkrótce znudzą się SUV-ami i znów zapragną wsiąść za kierownicę dużej limuzyny" Taką opinie słyszałem w Detroit rok temu. Oglądając nowości tegorocznych targów można mieć mieszane uczucia. Z jednej strony sporo debiutów to właśnie klasyczne sedany jak Dodge Charger, Infiniti M45, Lincoln Zephyr czy Toyota Avalon. Żaden nie ma jednak rozmachu skrzydlatych krążowników szos. Z drugiej strony większość prototypów to SUV-y lub crossovery (łączą cechy kilku aut). A to właśnie studyjne modele dają największe pojęcie o tym, co będzie się działo na amerykańskich drogach za dwa, trzy lata.

Na początku września zeszłego roku ogłoszono, że tamtejsze rezerwy ropy są najniższe od pięciu lat. Jednak producenci najwyraźniej niezbyt przejmują się tym faktem, skoro wśród prototypów niewiele jest ekologicznych samochodów spalinowo-elektrycznych (np. Mercury Meta One), elektrycznych (Volvo 3CC) lub z ogniwami paliwowymi (GM Sequel). Kilka jaskółek wiosny nie czyni.

Amerykańskie firmy mają jeszcze drugi - być może większy dla siebie - problem. Japończyków. Zaczynali nieśmiało od kompaktowych samochodów (sukces Hondy Civic w latach 70.). Później na dobre rozgościli się w segmencie luksusowym (Lexus, Acura, Infiniti). Teraz atakują ostatni bastion - największe SUV-y i pikapy (Honda Ridgeline czy Mitsubishi Raider).

Wygląda niepokojąco. Zwłaszcza w kontekście raportu CSM Worldwide. Według niego w 2009 r. Toyota będzie miała w USA 14,1 proc. udziału w rynku. Innymi słowy: wyprzedzi DaimlerChryslera, obecnie numer trzy. Zresztą wielu Amerykanów i tak postrzega firmę z Nagoi jako... amerykańskiego producenta.

Fani nie będą musieli długo czekać na kolejne wielkie targi. Genewa otworzy swoje podwoje półtora miesiąca później. I tym razem nikt nie będzie miał dylematów wędrowca na rozstajach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.