Mercedes W116 300 SD Turbo Diesel | Test | Sen badylarza

Ostatnio diesle nie mają dobrej prasy. Nagle wszyscy się na nie rzucili, że kopcą, smrodzą i strasznie zanieczyszczają środowisko. W USA Volkswagen musi się ostro tłumaczyć, a my postanowiliśmy sprawdzić prawie 40-letniego diesla z rynku amerykańskiego. Właśnie tam, póki Unia Europejska nie zaczęła zwalczać samochodów, normy emisji spalin były najostrzejsze na świecie. Jak wtedy jeździły, kopciły i zachowywały się ?ropniaki?, pokazał nam Mercedes W116 300 SD Turbo Diesel

Porsche 911 Carrera RS | Test | Nocny drapieżnik

Muszę się wam przyznać, że nie przepadam za Mercedesami. Dobrze wiem, że są znakomicie wykonane, świetnie jeżdżą i są doskonałe pod każdym względem, ale brakuje mi w nich emocji, które dostarczają m.in. samochody włoskie i francuskie. Emocji, które trudno wyrazić słowami. Z pewnością zwolennicy Mercedesów już śmieją się pod wąsem, że emocje to ciągła walka z awariami, za to nie umiem docenić dobrze skonstruowanego i wykonanego samochodu. Ale nie będę ciągnął tego tematu i zajmę się naszą S-Klasą w wersji amerykańskiej, wyposażoną w trzylitrowego Turbo Diesla.

Jego amerykańska tożsamość jest widoczna na pierwszy rzut oka. Oprócz dwóch okrągłych reflektorów w miejsce całościowego klosza, to przede wszystkim "5 mile bumpers", czyli wymagane normami federalnymi potężne zderzaki. Z większości aut robią karykaturę (widzieliście Fiata 128 Coupé w wersji USA?), lecz w tym przypadku nie jest tak źle. Oczywiście flagowemu Mercedesowi też nie jest z nimi za bardzo do twarzy, ale razem np. z BMW Serii 5 E28 należy do tych aut, w których mogą się podobać. Mercedes wygląda tylko, jakby miał lekki problem z żuchwą. Ponad 5 metrów luksusu i pełnego komfortu zawsze zrobi wrażenie. I to nie tylko na tle szklarni, ale także na drodze. Nie dziwne, że Robert Loggia jeździł W116 w filmie "Zaginiona autostrada" Davida Lyncha. Samochód gangstera miał być luksusowy, stylowy i szybki. Dlatego Loggia dysponował najchętniej kupowanym w USA Mercedesem z V8 o pojemności 6,9 litra. Czy diesel nadal ma ten sam klimat, co wersja benzynowa?

Bezkonkurencyjny

Podczas gdy wszystkie samochody przez lata żarły sterydy, mało ćwicząc na siłowni, Mercedes klasy S już w latach 70. wyglądał jak Arnold Schwarzenegger. Jego sylwetka jest muskularna, wyrzeźbiona pod okiem dobrego trenera. Gdy model W116 pojawił się na rynku w 1972 roku, wykonał KO na konkurencji. W tym samym czasie pokazano także W107. I tu dochodzimy do tego, co nie podoba mi się w Mercedesach. Są doskonałe pod każdym względem i wszystkim się podobają. Są jak wzorowy uczeń, który czego się nie dotknie, zamienia na oceny bardzo dobre, a nauczyciele nie mogą się go nachwalić. A kto z takim koleżką chce spędzać czas? Chętnie posłuchamy, co ma do powiedzenia na tematy polityczne, ale do gry w piłkę zazwyczaj się nie nadaje.

Mercedes W116 300 SD Turbo DieselMercedes W116 300 SD Turbo Diesel Rafal Andrzejewski

Miałem nadzieję, że wersja z silnikiem wysokoprężnym trochę zepsuje opinię kujonowi. S-Klasa tylko na rynku północno-amerykańskim występowała z dieslem pod maską. Motor adaptowano z najmocniejszej, napędzanej ropą wersji Beczki, ale aby wóz miał jakąkolwiek moc witalną, dołożono mu turbosprężarkę. Razem z Peugeotem 604 Mercedes należał do pionierów technologii Turbo Diesel w autach osobowych. Dzięki turbosprężarce mam pod stopą 111 KM i prędkość maksymalną na poziomie Poloneza. Ale po jaką cholerę amerykanom ten Turbo Diesel? Przecież wiadomo, że tak jak gangster z filmu Lyncha, klienci wybiorą wersję 6,9 litra, a centusie 4,5 litra? Przypomina to dzisiejsze "przekręty" Volkswagena. Chodzi oczywiście o normy i przepisy. Aby dopuścić do sprzedaży w USA wóz importowany, producent musiał spełniać normę średniego zużycia paliwa dla całej gamy modelowej. Ponieważ Amerykanie kupowali tylko paliwożerne wersje 6,9 i 4,5 litra, ktoś musiał zaniżyć normę. Odpowiedzią był diesel. W ten sposób w USA pojawił się W116 300 SD oraz W123 300 SD.

Mimo to "ropniak" też się sprzedawał i zyskał zwolenników. Najczęściej kierowcami diesli w USA okazywały się panie, które potrzebowały czegoś praktycznego i niekoniecznie szybkiego. Nasz egzemplarz, użyczony nam przez Piotra Pietrasa, pochodzi z 1979 roku, czyli z końcówki produkcji. Zanim trafił do Polski, był użytkowany przez dwie kobiety w stanie Nowy Jork.

Na paliwo z ciągnika

Zapewne Amerykanki czuły się bezpiecznie, odwożąc rano dzieciaki do szkoły. Ja też to poczułem, robiąc pierwsze kilometry Mercedesem. 5 metrów długości, 5 mile bumpers, 5 cylindrów pod maską godną Titanica sprawiają, że szofer staje się panem świata. W przypadku kolizji z pewnością wyjdzie ze zdarzenia bez szwanku. Tym bardziej że wóz jest dość powolny i nie osiągniemy w mieście wysokich prędkości. Wyposażony w automatyczną skrzynię biegów Mercedes rozpędza się jak hipopotam na Wielkiej Warszawskiej. Nawet kickdown niewiele daje. Zanim wóz zareaguje, można usmażyć jajecznicę na przenośnej kuchence turystycznej. Oczywiście po jakimś czasie samochód wpada w odpowiedni rytm i przy większych prędkościach da się nim nawet coś wyprzedzić. Z miejsca rusza majestatycznie - o ile nie wykona kickdowna, zaczyna od biegu drugiego. Wówczas Mercedes przypomina mi trochę premiera Mazowieckiego albo lokomotywę z wiersza Tuwima. Skrzynia biegów dysponuje jeszcze przełożeniami z pierwszym i drugim biegiem oraz tylko trzema pierwszymi biegami. Takie rozwiązania mogą pomóc przy zjeżdżaniu z ostrej góry albo ciągnięciu przyczepy, do czego Turbo Diesel świetnie się nadaje.

Nie dziwię się, że w tamtych czasach wielu kierowców miało problemy, by przekonać się do diesli. Klekotały, wibrowały i były powolne. Inaczej było w Polsce, gdzie diesel i tak był upragnionym napędem - olej napędowy na stacjach sprzedawano bez kartek, a jak nie dowieźli paliwa albo trzeba było je załatwić trochę taniej, to istniał nieoficjalny rynek kierowców ciężarówek, autobusów, koparek i traktorzystów. Skorzystałem z tego, biorąc 20 litrów od znajomego rolnika. Swoją drogą klasyczny Ursus C-330 przy W116 wyglądał jak pojazd na baterie. Mały, krótki, wąski i po prostu zabawkowy.

W116 300 SD, bezlitośnie wyprzedzany przez wszelkie TDI, może się wydawać powolny, ale to cud techniki lat 70. Jest jednym z wozów, który przekonywał czymś więcej niż oszczędnością dieslowskiego napędu.

Amerykańska kanapa

Mercedesowi "ropniaka" można wybaczyć. Wprawdzie w dzisiejszym ruchu miejskim trochę odstaje i przy zielonym świetle ma problemy z nadążeniem za innymi, ale kierowca nie czuje zbyt dużego dyskomfortu. Przynajmniej ja nie czułem. Szofer dobrze wie, że nie wyciśnie z niego nic więcej, więc skupia się na spokojnej jeździe w idealnych warunkach. Zawieszenie jest typowe dla amerykańskiej limuzyny - miękkie i komfortowe. Jest zdecydowanie bardziej miękki od wersji europejskiej. Nie wszystkim może się to podobać, ale moim zdaniem amerykańskie zawieszenie ma sporo uroku. Przy szybszych wirażach i przechyłach jak w filmie z Clintem Eastwoodem brakowało mi jedynie efektownego wystrzału kołpaka w pole. Ale nie tylko zawieszenie daje poczucie luksusu. W starym dieslu spodziewamy się klekotu i wibracji. Nic z tych rzeczy. W S-Klasie nie mogło się pojawić. Inżynierowie wykonali kawał dobrej roboty. Na wolnych obrotach nie czuć w kabinie żadnych wibracji, nie ma mowy o klasycznym kle-kle-kle. Producent doskonale wygłuszył wóz. Ponadto silnik ma zupełnie inną kulturę pracy dzięki temu, że to jednostka pięciocylindrowa. W "116" odpoczywałem, snując się po Warszawie jak dawny cwaniak, który w ogródku odłożył pewną ilość zakopanych słoików z dolarami. Od teraz nic nie muszę, bo mam Mercedesa i stać mnie nawet na kawę w Victorii. Między innymi dlatego, że paliwo kupuję u chłopa, bo jednak taniej. Spokój to siła właściciela Turbo Diesla.

Mercedes W116 300 SD Turbo DieselMercedes W116 300 SD Turbo Diesel Rafal Andrzejewski

Full opcja

Mercedesy oprócz tego, że są kujonami, to na dodatek są też nudziarzami. Chciałbym napisać, że jest słabo wyposażony, a jakość wykonania woła o pomstę do nieba. Chciałbym, ale nie mogę. Mercedes ma wszystko to, co pod koniec lat 70. powinno być w limuzynie: automatyczną klimatyzację, tempomat, elektrycznie sterowane szyby, centralny zamek na pneumatyce, wspomaganie kierownicy, automatyczną skrzynię biegów itd. I co najgorsze - wszystko działa. Wspomaganie kierownicy na szczęście jest typowo europejskie - kołem łatwo się kręci, ale daje ono minimalny opór, w przeciwieństwie do beznadziejnego wspomagania w autach amerykańskich. Sama kierownica, wykonana w nowoczesnym stylu, czyli z miękkiego tworzywa sztucznego, jest godna auta klasy S. Jest wielka. To był słuszny zabieg stylistów - przecież szofer prowadzi kawał limuzyny i nie może mieć przed sobą obwarzanka ze znakiem firmowym. Ona po prostu wzbudza respekt. Ciekawy gadżet w amerykańskiej wersji W116 to automatyczna klimatyzacja. Można sobie ustawić 65 stopni Fahrenheita i nie przejmować się latem na Manhattanie. Klimą steruje się przyciskami działającymi na pneumatyce. Panel sterowania, to ponoć jedyna część w tym Mercedesie "Made in USA" pochodząca od Chryslera. I to podobno jedyna rzecz, która psuje się w tym aucie.

Bez gadżetomanii

Wnętrze wozu jak przystało na Mercedesa wyższej klasy jest idealne pod względem jakościowym. Wóz, którym jeździliśmy, ma na liczniku 212 tys. mil, a tapicerka nigdy nie była wymieniana. Efekt? Wszystko w idealnym stanie. Wprawdzie gdzieniegdzie słynny mercedesowski MB-Tex jest minimalnie wytarty, ale nic więcej. Plastiki, boczki i cała tapicerka nadal zachwycają niemiecką doskonałością. Drewno na desce rozdzielczej jest prawdziwe i przypomina szafy mojej babci. Drewno w samochodzie można lubić lub nie, ale akurat w tym aucie pasuje jak cygaro na biurku prezesa. Nie wyobrażam sobie, żeby użyto po prostu tworzywa. Uwagę zwracają dość duże i wyraźne wskaźniki. Przy czym nie ma w tym wypadku nadmiernej ekstrawagancji i gadżetomanii, jak to bywa w amerykańskich wozach. Wszystko jest proste i czytelne. Żadnych komputerków, zegarków z kukułką, przycisków z kokpitu Boeinga. Mercedes postawił na funkcjonalność. I jak zwykle wygrał.

Mimo swojej nowoczesności W116 nie przetrwał długo w produkcji. Osiem lat na klasę S to niewiele. Jeszcze nie zdążył się dobrze zestarzeć, gdy Niemcy pokazali ultranowoczesnego W126, który zrobił jeszcze większą karierę w Stanach. Przez to W116 pozostało trochę w cieniu swojego następcy. Ale to dobrze. Bo gdy W126 nadal jeżdżą szpanerzy i mafiosi, W116 pozostaje propozycją dla wyrafinowanych znawców. Bardzo wyrafinowanych, bowiem w Polsce nadal wszyscy myślą, że W116 to "amerykańska Beczka". A właściciele tych aut muszą mieć anielską cierpliwość przy objaśnianiu oferty modelowej Mercedesa z lat 70.

Artykuł pochodzi z magazynu Classicauto Nr. 110 (11/2015)

ZOBACZ TAKŻE:

Ferrari Testarossa | Test | Nocne espresso

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA